Ciąg dalszy świetnych zbiegów okoliczności.
Otóż - po jeździe szybkim VW Passatem wysiedliśmy an zadupiu obok drogi szybkiego ruchu plując sobie w brodę, że nie wysiedliśmy wcześniej, gdzie pewnie skręcała większość samochodów drałujących na Słowację czy Polskę. Spotkaliśmy na stopie parę Ukraińców jeżdżących w wakacje stopem po Europie i różnych festiwalach chyba techno...
Ale nic - CUD - zatrzymuje się Węgier! Za cholerę nie da się zrozumieć ich języka! Nie ma opcji! Za to zrozumieliśmy jak pokazywał na migi pomagając sobie łamaną angielszczyzną "Polak Węgier braders"! Po drodze trafił nam się obraz i... przed nami auto z polską tablicą... Nie czekając długo Węgier zajechał im drogę i pokazywaliśmy przez szybę by się zatrzymali... Chyba byli w niezłym szoku ale dało radę i... wzięli nas do samej Polski!
Wraz z naszymi wybawcami, z którymi wracamy do ojczyzny zatrzymujemy się w Tokaju - w zaprzyjaźnionej winnicy :). Budzimy gospodarza i schodzimy do prawdziwej zbójnickiej piwnicy! Ściany to lite kamienie, chłodno a w wąskim korytarzu odchodzącym od głównego pomieszczenia dojrzewające wino w beczułkach. Piękny widok! A na samym końcu kiszki korytarza mocniejszy wydestylowany alkohol (oczywiście regionalny i bezakcyzowy).
Po krótkiej degustacji (padaliśmy a jeszcze tyle kilometrów!) postanowiłem kupić parę litrów Muscata i Furminta. Do dziś żałuję, że nie kupiłem z 10 razy więcej! Wino po prostu olśniewające. Znawcą nie jestem ale faktem jest, że nigdy już takiego wina nie mogłem w Polce znaleźć. Trzeba tam wrócić - legenda Tokaju jest uzasadniona!