W Rumuni jesteśmy już 13.08. Niestety tiry wciąż nie chciały się ruszać. W końcu pojechaliśmy ze znanym nam Turkiem pod Bukareszt. Tam spędziliśmy niesamowite chwile na postoju dla tureckich kierowców. Ogromny parking, obskurny PUB, rozwrzeszczane towarzystwo i dziwnie nan ans patrzące się prostytutki... A nasz przewodnik zniknął pogadać z kumplami. I tak siedzieliśmy jak głupi przy herbatce... Aaa i muzyka była na żywo: Turek z kiepskim syntezatorem.
No ale ruszyliśmy by przejechać parę kilometrów do kolejnego - tym razem spokojnego zajazdu przy zjeździe na autostradę, która nam pasowała.. Mieliśmy niby tam spać (ponoć kierowca się dogadał, że nie ma problemu), ale my postanowiliśmy coś o 24 złapać w myśl starego powiedzenia, że tirowcy wolą jeździć w nocy.. I udało się - zatrzymał się sympatyczny Rumun. Rumuński to jednak dziwny język jest - ni w ząb się dogadać ale język migowy dał radę. Zresztą odkryliśmy, że podobny jest on trochę do włoskiego a Kasia włoski zna nieźle.
Musieliśmy wysiąść po 3 godzinach bo drogi nasze się rozchodziły.. Przespaliśmy w krzakach koło jakiejś firmy i z samego rańca o 6 łapać stopa! I tu cud! 1WSZY CUD POWROTU. Super samochód z młodym informatykiem mówiącym super po angielsku, który dowozi nas niemal do samej granicy z Węgrami! Super rozmowa - znał koleś świetnie rumuńskie Karpaty! No super po prostu i rzekł, że pewnie jeszcze dziś będziemy w Polsce... Miał skubany rację! Nieprawdopodobne!
Po przesiadce parę wsi mijamy i już jesteśmy na granicy, przez którą grzejemy 160 km na godzinę w super bryce... A to jeszcze nie koniec dnia...