Hej! / nie wiem czy dobrze wpisałem lokalizację ale te okolice chyba...
Dojazd Z Kovada Mili Park postanowiliśmy wybrać się w góry - może wyżej będzie chłodniej. Postanowiliśmy zatem odwiedzić Yazılı Kanyon - największy kanion w Turcji. Ponoć cudowne nieskomercjalizowane miejsce.
Nowym zwyczajem w stopową podróż ruszyliśmy po południu (zawiedzeni brakiem możliwości zwiedzania jednej z okolicznych cud-jaskiń). No i po pechowym łapaniu trafił się miły stop z panami, którzy wykręcając na krętych, górskich, trzecioklasowych (lub pozaklasowych) drogach - skrótach popijali piwo Efez.. No luz totalny - żałujemy do tej pory że nie skusiliśmy się na proponowany browarek... Panowie nadkładając drogi dowieźli nas do rozjazdu gdzie nawet kozy nie dochodzą. Dzicz, głucho i tylko chyboczący się znaczek mówiący "to chyba tam". To chyba idziemy - a powoli zmierzchać zaczyna. Po przejściu parunastu kroków i zjedzeniu ostatnich z 10 wziętych na podróż brzoskwiń postanowiliśmy łapać wszystko nawet dolmuse - gdzie mogą z nas troszkę zedrzeć... I kolejny cud. Zatrzymuje się bus z ... miłymi paniami turystkami w środku... Okazało się, że to środek lokomocji na użytek luksusowego hotelu znajdującego się przy wejściu do yazılı kanyonu. Super! Krótka wymiana zdań i symboliczne z niebanalnym akcentem stwierdzenie "Welcome to Turkey" - brzmiało to sarkastycznie. Mijane wioski były biedne - kozy nic więcej - kompletne przeciwieństwo znanego kurortu (Alany'i), w którym byliśmy raptem parę dni wcześniej....
Na miejscu mimo, że już bardzo podchodzi wieczór postanowiliśmy iść dalej.. Idziemy.. idziemy czaimy gdzie by tu się rozbić i... natrafiamy na szefa pola namiotowego przy wejściu do Parku Narodowego. Nie wypada już spać na dziko.. Okazuje się jednak, że jest tanio a za wejście do Parku dużo nie zapłacimy. Zostajemy odprowadzeni do bajkowego miejsca, gdzie stoją namioty na palach, obok płynie rwący górski potok a wszystko w cieniu wiekowych drzew... I góry! GÓRY! Cudne. Kanion !! - to później :) A ludzie...
Turecka gościnność Było już ciemno gdy się rozbiliśmy. Od razu byliśmy zaproszeni na arbuza! Dosiadamy się do stołu przy którym jest gospodarz, jego żona i zaprzyjaźniona z nimi rodzina. Głupio nam było przyjść z niczym więc daliśmy nasze 2 ostatnie brzoskwinie. Jak to marnie wyglądało przy arbuzie!
Tureckie kobiety kroją arbuzy niesamowicie szybko i dokładnie. Zresztą wyglądało to jak celebracja ;P Zostaliśmy na wstępie poczęstowani soczystym, słodkim owocem - niebo w gębie! Swoją łamaną turecczyzną dogaduje się jak mogę i od razu zjednuje sobie przyjaciela "Sebastian main friend". Kasia jest za to ulubienicą kobiet i dostaje sporo dokładki. Dzieci trenują z nami angielski. Kładziemy się spać z zamiarem rano ruszenia w góry do legendarnego kanionu.
Nie dano nam jednak wyjść niepostrzeżenie - tylko się wychyliliśmy z namiotu już zostaliśmy zaproszeni na tureckie śniadanie. Czaj, jajka (yumurta) i turecki chleb wypiekany prze kobiety na węglach. Pycha. I pomyśleć, że martwiliśmy się o jedzenie. Aż nam głupio, że są tak gościnni a my nic nie mamy! Nie ma nawet sklepu gdzie moglibyśmy się zaopatrzyć! Ale grzecznie zjedliśmy co nam podano ...
Turecka gościnność zadziwiała nas na każdym kroku. Często onieśmielała... Aż czasem przed nią się kryliśmy. Nie będę zatem często o niej pisał... Fakt faktem najlepsze rzeczy jedliśmy z Turkami.
Kanion O kanionie dużo nie napiszę. Gdy ruszyliśmy w góry zaczynał się powoli południowy upał. Jednak wysokość nad poziomem morza nie zniwelowała zabójczych temperatur! Idziemy dość dobrze wytyczonym szlakiem wzdłuż czystego, chłodnego potoku. Później w góre w dół ścieżka coraz węższa - w końcu szlak :)!! A tu już ściany sąsiednich gór są bardzo blisko siebie. Dochodzimy do oczka wodnego - ok 10 na 10 m. miała jego główna część i... 20 m. głębokości. Krystalicznie czysta, słodka woda; żywej duszy w okół. Kąpiemy się !! Skaczemy do ożywiającej wody. Odpoczywamy, pływamy, pijemy. Raj, raj, raj! A później przychodzą miejscowe dzieciaki i turyści z Francji i psują nam klimat... Ale te parę godzin, które spędziliśmy tu razem to nasze. Namiastka raju dla mnie i kropka!
Pozdrówki,
Seba